Wiele razy zostało
już napisane i powiedziane, że emigracja weryfikuje przyjaźnie i znajmości, z
tymi z którymi łączyło cię tylko kilka wspólnych wspomnień. Łatwo było spotykać
choćby na gruncie zawodowym, po twojej przeprowadzce nie mają już czasu, ale i
ty nie szukasz możliwości utrzymywania bliższego kontaktu poza „lubię to” na FB
czy urodzinowymi życzeniami. Kiedy wyjeżdżasz z rodzinnego kraju i wszystko
jest nowe, ciekawe i absorbujące, twój czas na siedzenie przed komputerem czy
chodzenie ze słuchawką przy uchu jest coraz krótszy. Zresztą po piątym czy
szóstym razie opowiadanie tej samej historii staje się mechanicznym
„kopiuj-wklej” i się zastanawiasz – moje życie wygląda teraz tak? Szukasz też
coraz to nowych przymiotników, żeby opisać to co się zmieniło w twoim życiu.
Nazwę to brzydko
– po pewnym czasie dokonuje się selekcja – kontakty same się urywają, bo na
twojego maila nie ma odpowiedzi od kilku miesiący, a i ty czujesz się głupio
odpowiadając na wiadomość z zeszłego roku, bo wcześniej nie było czasu.
Nie jestem osobą,
która łatwo nawiązuje kontakty, na początku jestem typem obserwatora, częściej
słucham niż mówię, patrzę, uśmiecham się. Po pewnym czasie klik i włącza się
gadanie.
Kiedy wyjeżdżałam
z Polski miałam kilka swoich kręgów – przyjaciele z liceum, ze studiów, z
pracy. Było to dość pokaźne grono wspaniałych ludzi „do tańca i do różańca”. Po
roku-dwóch na emigracji przyjaciół z którymi mam regularny kontakt mogę
policzyć na palcach jednej ręki. Kiedy przyjeżdżam do Polski wiem, że spotkam
się z większą ilością osób, ale potem wpadniemy gdzieś w swoje
osobisto-zawodowe zobowiązania i zapomnimy o mailach i telefonach.
Po przeprowadzce
do Szwajcarii w 2011 roku przez pierwsze kilka miesięcy byłam sparaliżowana –
jak ja poznam nowych ludzi? Jak dam radę z bardzo podstawową znajomością
francuskiego? Dopiero po jakimś czasie na forum English Forum Switzerland
poznałam pierwszą osobę – dziewczynę z Kolumbii, która tak jak ja przyjechała
do Szwajcarii za miłością. Połączyło nas to doświadczenie oraz to, że obie
szukałyśmy pracy. Johana pomogła mi rozjaśnić moje początki w Szwajcarii, jest
niezwykle pozytywną osobą, zarażała mnie swoim optymizmem i radością. Potem
poszło w miarę szybko – zaczęłam pozanawać kolejne osoby, krąg znajomych się
powiększał. Wreszcie poznałam wspaniałą Niemkę, która kilka miesięcy wcześniej
przeprowadziła się do Szwajcarii wraz ze swoim chłopakiem. Nawet nie myślałam,
że to spotkanie na kursie francuskiego zaowocuje nie tylko moją przyjaźnią ze
Steffi, ale męską przyjaźnią naszych partnerów.
I tak po trzech
latach budowania na nowo relacji społecznych, okazało się, że Szwajcaria była
tylko miejscem tymczasowym i naszym następnym przystankiem są Stany. Oswajanie nowego miejsca i samotności zaczęło się od początku.
Mieszkamy w Miami
w jednym z wielkich budynków, w którym są setki mieszkań, i setki
potencjalncych znajomych. Los się do nas uśmiechnął – nasi sąsiedzi są
wspaniałymi, pomocnymi osobami. Dodatkowo prawie wszyscy, których znamy są Amerykanami,
więc dzięki temu poznajemy amerykańskie zwyczaje, historię i uczymy się też
języka. Jednak na emigracji brakuje mi pogaduszek przy kawie z przyjaciółką,
wspólnych zakupów czy wypadów do kina. Nie zawsze wszystko uda się przelać na
papier, czasem chcesz się wygadać, dać upust słowom i uczuciom, mówić to co
myślisz i co ślina na język przyniesie. I najważniejsza rzecz – o wiele łatwiej
jest się wyżalić w swoim ojczystym języku, niż w języku którego się nauczyłaś.
Dziękuję
Siostrze, Monice i Agnieszce, że zawsze są przy mnie.
Post powstał w
ramach cyklu o Przyjaźni w Klubie Polki na Obczyźnie.